środa, 21 maja 2014

Od Chepter

Znacie to uczucie, kiedy czujesz się jak powietrze? Chyba każdy miał okazję takowego doświadczyć, ale mi zdarzało się ostatnio nadwyraz często. Idąc przez polną, nieco zarośniętą-może przez to, że rzadko ją ktoś odwiedzał- ścieżkę rozmyślałam nad monotonią mojego żywota. Bo nie okłamujmy się, było monotonne... ciągle to samo, te same wilki, te same otoczenie... ale czułam, że niedługo nastąpią w moim żywocie jakieś zmiany. Na lepsze, czy na gorsze-tego już nie wiedziałam. Tak zatopiona w swoim własnym świecie szłam nie zwracając uwagi na nikogo i na nic, czego jak się później okazało-miałam żałować. Nagle poczułam, że w coś uderzyłam...albo nie. To ktoś wpadł na mnie. Kimś okazała się wadera siedząca teraz na przeciwko mnie i trzymająca się za "czoło". Musiała biec pochylona, bo ja dosięgałam jej zaledwie do szyi. Nie zanosiło się na to, że coś powie, więc postanowiłam odezwać się pierwsza.
-Przepraszam- mruknęłam
Ona świdrowała mnie przez chwilę niebieskim, lekko pogardliwym spojrzeniem, jednak po chwili jakby coś zrozumiała...
-Uciekaj-rzekła niewyraźnie.
-Co, cze..
-Już, szybko!-krzyknęła nie dając mi szansy dokończyć...dopiero teraz postanowiłam przyjrzeć jej się dokładniej. Była to dosyć ładna, długonoga, brązowo-biała wilczyca. Wyglądała tak, jakby właśnie przebiegła maraton. Westchnęła i dysząc ciężko legła płasko przy ziemi...chyba zmieniła strategię, bo i mnie pociągnęła na glebę i kazała iść za sobą w krzaki...to było dziwne, nie powiem. Poczołgałam się za nieznajomą, bo co mi zostało. W pobliżu dało się wyczuć specyficzny zapach zastygłej krwi i stęchlizny...ten zapach znałam zbyt dobrze. Niósł ból, śmierć, rozpacz... tak pachniały...albo raczej śmierdziały wilki shanoreeny... Teraz już wiedziałam przed czym uciekała wadera...przed NIMI. W jednej chwili strach sparaliżował moje ciało. Niebo, wcześniej błękitne, teraz było szare, zasnute burzowymi chmurami.
-Słuchaj, nie mamy zbyt wiele czasu. Kiedy powiem, że masz UCIEKAĆ, to musisz biec ile sił w łapach. Rozumiesz?
-Tak, a-ale co z tobą?-zapytałam jąkając się.
-Zatrzymam ich. Nie bój się o mnie, poradzę sobie.
-Dziękuję-szepnęłam.
Nagle gdzieś obok rozległ się odgłos łamanej gałązki. Powietrze było duszne, co zwiastowało nadchodzącą burzę.
-Uciekaj!-krzyknęła i wypchnęła mnie z krzaków w stronę przeciwną niż zmierzałam wcześniej. Wystrzeliłam jak rakieta tratując wszystkie mniejsze rośliny które miałam na drodze. Ale kto patrzy w sytuacji zagrożenia życia na takie szczegóły? Za sobą słyszałam odgłosy szamotaniny, jednak wiedziałam, że wilczyca długo ich nie powstrzyma. W oddali zobaczyłam majaczący się las. "Moja ostatnia nadzieja"-pomyślałam i przyspieszyłam jeszcze bardziej tempa. Jeśli zdążę do lasu przed nimi będę mogła pobiec górą, wysoko nad ziemią, gdzie łatwiej będzie mi ich zgubić. Nagle coś powaliło mnie na ziemię. Spojrzałam na tą obrzydliwą zbyt dobrze mi znaną gębę i kopnęłam tegoż osobnika w brzuch. Poturlał się obok, a ja korzystając z jego chwilowej dezorientacji znów rzuciłam się do ucieczki. Długo nie pociągnęłam, bo basior wstał, dogonił i chuchną mi w pysk. Resztkami świadomości która mi została widziałam rozmazany obraz. Wilk ciągną mnie gdzieś po ziemi, na szczęście...lub nie nie czułam bólu dzięki jego oddechowi. Shanoreeny są dość dziwnym gatunkiem. Wydzielają dziwny odurzający zapach który nawet najsilniejszych powala. Są bardzo silne, ale za to do zwinnych ich nie zaliczę. Jednak, jak to w każdym gatunku, zdarzają się perełki silne, szybkie i bardzo zwrotne. Na szczęście są one zwykle prawie głuche lub ślepe. Po za tym ich życiowym celem jest zemsta. Zemsta na wszystkich potomkach mojego rodu. Nie, że jestem ostatnim przedstawicielem, co to to nie, jest nas stosunkowo sporo...ale najwyraźniej ich wybór padł na mnie bo... bo nie wiem, taki kaprys. W końcu całkowicie straciłam przytomność
***
Otwierałam powoli oczy, strasznie bolała mnie głowa. Nie wiem, gdzie znajdowała się cela w której byłam, ale zgaduję, że gdzieś poza terenem watahy. Ona sama była szara, wilgotna, brudna i śmierdząca, ściany...no o ile można nazwać to ścianami zdobiły pajęczyny i jakieś dziwne porosty, ni to mech ni to pleśń. Obok skały na której zostałam łaskawie położona leżała papka która miała chyba udawać jedzenie.
-Będziesz to jadła?-odezwał się jakiś głos, którego źródłem okazał się mały, umorusany lis patrzący to na mnie, to na zawartość miski.
-Um, nie-mruknęłam w odpowiedzi i przystąpiłam do bliższych oględzin tych czterech ścian, w których aktualnie się znajdowałam
-Stąd nie ma wyjścia-rzekł rudas i wskoczył na jakąś małą skałkę w rogu...pokoju. Zgaduję, że to było jego łóżko
-Zawsze jest-odparłam niemrawo. Tak, jeśli wyjście stąd faktycznie gdzieś było, to nieźle je ktoś zamaskował. Po półgodzinnym łażeniu od ściany do ściany ległam na swoim głazie i zapadłam głęboki sen. W tym momencie nie chciałam niczego, prócz wydostania się z tego okropnego miejsca...
<Chce ktoś wyruszyć na odsiecz Chep? No daaaleej, co wam szkodzii>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz